Moje pierwsze wspomnienie
przytłacza boleść umierającej jesieni.
Nagle posiwiały listopad,
pustka drzew ogołoconych z nadziei,
jęk tonącej w błocie zżółkłej trawy,
bladość nieba niewierzącego w powrót słońca
i ustający, jak pękające serce wiatr.
Moje pierwsze wspomnienie to rozwód rodziców.
Pamiętam wielkie okno sypialni
i stojącego nieruchomo ojca,
patrzącego w niewyraźną przyszłość,
rozciągającą się
za eksplodującą w przenikliwej bieli przestrzenią,
za pogrążonym w rozpaczy ogrodem.
Stał, przeciągając chwilę przed ostatecznym krokiem,
który na zawsze wywiódł go z naszego domu.
Zostawiał wszystko,
w walizeczce nie mógł zmieścić nawet wspomnień!
Nie dowiedziono winy ani niewinności.
Obojętny sąd przypieczętował cztery życia.
Nas dwóch - nie liczących się -
nikt o zgodę nie pytał.
Nawet nie zdążyłam zrozumieć,
co to znaczy mieć rodzinę!
Odtąd, podstępnie dopadała mnie tęsknota.
Prześladowała przypływającą z daleka muzyką.
Wyłaniała się zza rogów ulic
szydząc wśród rozbawionego tłumu.
Ale najbardziej bolały niedziele, spędzane tylko z matką.
__________________________________________________________________
Zdjęcia zrobione w latach siedemdziesiątych, dom był już kilkanaście lat temu sprzedany i zaniedbany....