Na skierniewickim rynku w dawnych czasach,
zalatywało końmi, pachniało jabłkami...
Magistracka wieża zza okularów okien
spoglądała na chłopów donośnie handlujących wsią.
Na zydelku między straganami przysiadała babcia Zofia,
sprzedająca chełpliwe cekiny i landrynki koralików.
Za matczyne poświęcenie owdowiałej babci,
jej przenajświętszą obowiązkowość,
wytrzymałość na śniegi, deszcze i wichury
córki ukończyły pensje, a syn podchorążówkę.
Lecz ta - w zmowie z wojenną zawieruchą -
rzuciła go za oceany,
odbierając babci nadzieję na starość.
To dzięki nieugiętej babcinej odpowiedzialności,
mogłam znośnie żyć,
gdy matka szukała męża w pełnej wdów Warszawie.
Gdy nie było targu w Skierniewicach
i ciągnącej za jarmarkiem babci,
cienie wyciągały z kątów chciwe łapy,
ponuro łypały wypolerowane czasem kostki bruku
i potoki łez płynęły rynsztokami...
Moje ustające z samotności serce biło równo tylko,
gdy między wozami mogłam wypatrzeć
znajomą postać, otuloną pachnącą wiatrem chustą.
* * *
Dziś…
na skierniewickim rynku
wdzięczą się rabatkowe kwiaty.
Kobieta przysiadła na ławce, w cieniu drzew,
a za oknem, kogoś koi jej obecność.
Na zdjęciu u góry babcia i wujek.
Wiersz napisałam gdy na rynku były drzewa i skwer. Dziś beton i fontanny...
Niestety powiatowe miasta w Polsce uległy tej paskudnej modzie...
Wiersz napisałam gdy na rynku były drzewa i skwer. Dziś beton i fontanny...
Niestety powiatowe miasta w Polsce uległy tej paskudnej modzie...
Zdjęcia ze strony Skierniewice. pl
________________________________________________________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz