NIEZAPOMNIANE CUKIERKI
Bez trudu przywołuję ich smak...
Landrynki - kwaskowate szkiełka,
ze skarbem słodkiego migdału.
Perłowe poduszeczki
wypchane kakaowym nadzieniem.
Zdobyte za butelkę po wódce migdałki w kakale.
Grylażowa rozkosz
wylewająca się z rozgryzionego karmelka!...
Fundował ją tatuś,
gdy zaczynała się ceremonia letnich spacerów
lub ciocia Marysia w skierniewickim kiosku.
Raczki-pasiaczki, o orientalnym aromacie.
Kukułki z pierwszym smakiem alkoholu
- przepuszczałam na nie kolonijne kieszonkowe!
Krówki-ciągutki,
w których zostawiałam mleczne zęby.
Tylko miętówkami plułam,
nie dorósłszy do wyrafinowanego smaku.
Goryczy za dużo było we mnie i dokoła.
Z torebką cukierków
zdobytą za cenę niezjedzonego obiadu,
100tką - jeździłam dookoła Warszawy.
Przyklejona do szyby, chrupiąc karmelki
zapominałam o klęsce dzieciństwa.
Dzięki nim, w końcu nie było źle!
W spożywczym, słoiki pełne obietnic
skrzyły się słodziej niż produkty powszednie.
Aromatami wabił cukierniczy w złotym mieście tatusia.
A w niepocięte arkusze papierków od cukierków
(z fabryki, której tatuś rozliczał finanse)
obkładałam ukochane książki.
No… i na warszawskich ulicach
wszędzie stały kioski z piwem i ze słodyczami
- Pogotowie Ratunkowe dla dzieci i pijaków.
_________________________________________________________________
Rysunek wykonał Piotr Ożerski. Tak właśnie wyglądałam: mała, chuda, niedożywiona, nawet takie warkoczyki nosiłam i nigdy nie udało mi się wyhodować dłuższych...
Pamiętacie warszawski autobus nr 100 - "setkę", która jeździła naokoło? Można się było przejechać przez całą Warszawę za 80 groszy! Przeważnie wsiadałam w przeciwną stronę, żeby jechać naokoło miasta, tym jedynym samochodem mojego dzieciństwa...
__________________________________________________