DZIECIŃSTWO W ROZKOPANEJ WARSZAWIE
Lata pięćdziesiąte,
kręciły się wokół monstrualnego Pałacu
- rodzącego się w bólach bachora.
Zniewolona matka na świat wydać go nie chciała,
ale ojciec z karabinem pilnował porodu.
Początkowo budowa
ziała głębią fundamentów sięgających piekła!
Potem ciężarówki
na brutalnych kołach rozwłóczyły błoto,
wywołując bezsilny sprzeciw mieszkańców.
Lata pięćdziesiąte,
kręciły się wokół monstrualnego Pałacu
- rodzącego się w bólach bachora.
Zniewolona matka na świat wydać go nie chciała,
ale ojciec z karabinem pilnował porodu.
ziała głębią fundamentów sięgających piekła!
Potem ciężarówki
na brutalnych kołach rozwłóczyły błoto,
wywołując bezsilny sprzeciw mieszkańców.
Pałac rósł w komunistycznym trudzie,
i hałasie dalekim od baśniowych skojarzeń.
Gotowy, nie był podobny do żadnych pałaców!
Straszył pomnikami robotników i chłopów
i twardym jak beton prymitywizmem.
Przy tym sterczał jak głupi, zasłaniając świat
istniejący niegdyś po drugiej stronie ulicy.
A że był wyższy od pobliskiego kościoła
Pan Bóg walił w niego piorunami,
od których trząsł się kawałek naszej kamienicy.
Życie nie miało szczęśliwych rozwiązań, tak jak baśnie...
Na Starówce skryło się jeziorko Złotej Kaczki,
a uliczki hołubiły zbójców zdolnych do gorszych czynów,
niż przypalanie świecą bosych stóp służących.
Nie mogłam znaleźć przejścia do Legend Oppmana,
tylko płoszyłam dzikie koty
biegając po pachnących świeżym tynkiem piwnicach.
Myślałam, że choć ruchome schody uniosą mnie jak latający dywan!
Ale one tylko ospale sunęły w górę...
Na Starówce skryło się jeziorko Złotej Kaczki,
a uliczki hołubiły zbójców zdolnych do gorszych czynów,
niż przypalanie świecą bosych stóp służących.
Nie mogłam znaleźć przejścia do Legend Oppmana,
tylko płoszyłam dzikie koty
biegając po pachnących świeżym tynkiem piwnicach.
Myślałam, że choć ruchome schody uniosą mnie jak latający dywan!
Ale one tylko ospale sunęły w górę...
jak więzienno podobne bloki Muranowa
- jednak lepsze od rudery, w której wegetowałam...
Z zazdrością patrzyłam na otynkowane domy
marząc, żebym nie musiała nosić węgla
z zasypanej gruzami piwnicy
i mogła kąpać się w buchającej parą łazience.
którym wybijał godziny mariensztacki zegar,
tylko do szaraków,
którym dzień i noc wiercił uszy łomot maszyn
wznoszących siermiężny pałac.
Z jego czerwonych cegieł
dałoby się odbudować połowę miasta!...
Warszawa lat pięćdziesiątych
zaprawiała się wódą i cementem,
wiatr sypał ludziom piachem w oczy,
zalatywało smrodem z gruzów i propagandą.
- beznadziejnie żyjąc -
uczyliśmy się, jak nie stracić nadziei...
__________________________________________________________________
A tak wygląda dzielnica mojego dzieciństwa dzisiaj...
Tam gdzie stała moja straszna kamienica, dziś stoją dwa wieżowce (z prawej strony).
W Kościele Wszystkich Świetych przyjęłam pierwszą komunię i byłam bierzmowana.
_______________________________________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz